Jędrzej Soliński 13.04.2025
W 1970 roku ukazała się płyta zespołu The Doors pod tytułem Morrison Hotel. Na rok przed śmiercią Jim Morrison śpiewał:
The human race was dyin' out
No one left to scream and shout
People walkin′ on the moon
Smog gon' get you pretty soon
Jest taka niepisana zasada, że angielskich tekstów piosenek rockowych lepiej nie tłumaczyć. Jeśli ktoś pyta, dlaczego, to proszę spróbować. Na własną odpowiedzialność.
Ta piosenka nosi tytuł Ship of fools – Statek głupców. I teraz ten prosty i po angielsku całkiem zgrabnie napisany refren nabiera większego znaczenia. Bo zaledwie pięć lat wcześniej, w roku 1965 Anglosasi – czyli ci szczęśliwcy, którzy nie musieli sobie tłumaczyć piosenek The Doors – pędzili do kin, by obejrzeć najnowszy film Stanleya Kramera pod tytułem… Ship of fools. Amerykański reżyser stworzył dzieło wybitne, ale nie wymyślił fabuły, dokonał jedynie adaptacji opowiadania Katherine Anne Porter, które ukazało się trzy lata wcześniej,
w roku 1962. Opowiadanie nosi tytuł… ktoś zgadnie? Ship of fools – Statek głupców.
Początek lat 30. XX. wieku. Nad Europą wisi widmo faszyzmu. I do tej Europy, a żeby było jeszcze straszniej – do Niemiec – z Meksyku płynie statek. Pasażerowie tego statku – Niemcy, Amerykanie, Latynosi – zajęci są swoimi sprawami. Przeżywają na nim swoje smutki, radości, niekiedy namiętności. Niby nic się nie dzieje – pogrążeni w doraźnych, osobistych sprawach, płyną, i z każdą godziną są coraz bliżej celu, czyli Niemiec lat 30. Oczywiście ironia polega na tym, że my wiemy, ku czemu płyną. Oni, nawet jeśli chcieliby wiedzieć, dostrzegliby tylko zwiastuny, pomruki, pierwsze jaskółki nadchodzącej katastrofy. Nieśmieszna to ironia.
A jednak – Ship of fools – Statek głupców. Katherine Anne Porter i później Stanley Kramer zdają się mało wyrozumiali dla swoich bohaterów, których grzechem kardynalnym jest brak wiary w realizację zapowiadanych przez faszystów zmian, jeśli można użyć takiego eufemizmu. O nie! W środku Europy! W sercu cywilizacji! Taki wieli kraj! Taka wielka literatura! Taka wspaniała kultura! To niemożliwe! Ship of fools – Statek głupców.
Wszyscy – Porter, Kramer i Morrison – sięgają po mający już wówczas dobre pięćset lat motyw, znany szerzej pod – w tym przypadku też chciałoby się zakrzyknąć, o ironio! – niemiecką nazwą Narrenschiff, pojawiający się po raz pierwszy w opublikowanym w roku 1494 opowiadaniu Sebastiana Branta Daß Narrenschyff ad Narragoniam. Na statku podróżują przedstawiciele wszystkich klas społecznych
i zawodów. Przed katastrofą trafiają do krainy zwanej Szlarafią lub Kukanią (niem. Schlaraffenland, ang. Land of Cocaigne, fr. Cocagné) – krainy wiecznej obfitości.
Niemal w tym samym czasie obraz pod tytułem Statek głupców maluje Hieronim Bosch.
W Norymberdze można z kolei i dzisiaj zobaczyć rzeźbę Jürgena Webera pod tym samym tytułem. To tylko wybrane przykłady realizacji tego wędrującego przez wieku motywu, któremu każda epoka, ba!, każdy twórca, nadawał nieco inne, właściwe dla partykularnego kontekstu, znaczenie. W średniowieczu chodziło raczej o wysłanie w siną dal ludzi psychicznie chorych i niepotrzebnych.
U Branta i Boscha raczej o satyrę na ludzi głupich głupotą odporną na wszystko, niezależną od stanu i majątku, ale mimo to podążających do wiecznej szczęśliwości. U Porter i Kramera ta wieczna szczęśliwość przemieniona zostaje w horror nazizmu, a głupota jest raczej krótkowzrocznością i tzw. tumiwisizmem.
A. Sharan, Корабель дурнів / Das Narrenschiff / Statek głupców
akryl na drewnie, 50 х 40 cm
Wśród setki obrazów, prezentowanych na wystawach w Muzeum Serbołużyckim w Budziszynie i Muzeum Miejskim "Dom Gerharta Hauptmanna" w Jeleniej Górze po wspólnym tytułem "Wieczna podróż. Kolor i słowo w twórczości ukraińskiego artysty Andrzeja Sharana" znajduje się jeden pod tytułem Корабель дурнів / Das Narrenschif, po serbołużycku Łódź błaznow – czyli Statek głupców.
Czym ten motyw jest dla Andrija, czym jest dla nas, oglądających wystawę – zależy, jako się rzekło, od kontekstów – kto, gdzie, kiedy, koło czego, nad czym itd. Jeden z tropów podrzuca ukraińska pisarka Oksana Zabużko, u której,
w jej ostatniej książce o niepokojąco podobnym do naszej wystawy tytule Najdłuższa podróż, czytamy:
“Jest w języku ukraińskim takie nieprzetłumaczalne pojęcie – połuda. Nałożyć komuś połudę na oczy – to coś co w naszych bajkach ludowych bardzo lubi robić siła nieczysta; […] Moja niezmiennie ulubiona bajka to bajka o skrzypku na czarcim weselu: wynajęty przez porządnego, dobrze odzianego pana do grania przez całą noc, od samego rana, u niego na balu, za grube pieniądze, ochoczo się zgodził – dopiero gdy przypadkowo, w przerwie między tańcami, przemył oczy wodą z jakiejś dla niego przeznaczonej miseczki, zobaczył, że ma wokół siebie nie lśniący światłami piękny pałac, tylko nieprzebyte leśne gęstwiny, a panie i panowie w odświętnych strojach, krążący przy jego muzyce, to tak naprawdę rogata i ogoniasta zgraja czartów, która w dodatku zamiast złota podsunęła mu gliniane skorupki.
I tak oto, po latach obserwowania, jak zachodnie elity grały i tańczyły na czarcim balu czekistowskiej Rosji, nie mogę pozbyć się wrażenia, że oprócz wszystkich elementów historycznej krótkowzroczności, znanych nam z wcześniejszych wojen, elitom tym przeszkodziła w rozpoznaniu w rosyjskim reżimie twarzy nowego nazizmu i pozwoliła przeoczyć narodziny wojny również bardzo specyficzna, przez pokolenia konsekwentnie replikowana w zachodnim systemie oświaty rosyjska połuda.”
[Oksana Zabużko, Najdłuższa podróż, tłum. Katarzyna Kotyńska, AGORA, Warszawa 2023, s. 146–147.]
Ta połuda sprawiła, że w zachodnich oczach Dostojewski, Tołstoj, Czajkowski toczą wojnę z jakąś czarną dziurą na wschodzie Europy, mówiącą nie wiadomo jakim językiem, pozbawioną wysokiej kultury (pozbawioną, tzn. przez Zachód zupełnie nieznaną) i która uparcie nie chce być częścią Rosji, co tak bardzo irytuje – nie dajmy się zwieść fasadowym deklaracjom – decydentów w Berlinie, Paryżu, a od niedawna też w Waszyngtonie.
Ale anegdota o połudzie pochodzi z książki pod tytułem Najdłuższa podróż - jest to książka publicystyczna, a więc ta podróż, choć najdłuższa, jest skończona. Ma swój początek i będzie miała, mamy taką nadzieję, swój koniec. Natomiast Statek głupców Andrzeja Sharana jest częścią wystawy po tytułem „Wieczna podróż” – dotyka więc zupełnie innego wymiaru.
Te wszystkie rozważania dotyczą tylko jednego z ponad stu prezentowanych na obu wystawach, i jednego z prezentowanych tutaj, w Domu Gerharta Hauptmanna, pięćdziesięciu ośmiu obrazów Andrzeja Sharana. Podobny esej można by napisać o większości prac Andrija, nie wspominając już o jego wierszach, co zresztą podczas wystawy w Budziszynie częściowo się już dokonało. Sharan w swojej twórczości porusza tak szerokie spektrum tematów, że nie sposób dotknąć nawet połowy z nich w dziesięciominutowym wystąpieniu.
Ale jedno jest pewne – jego ulubiona figura, Don Kichot, prowadzi nas przez tematy uniwersalne, wieczne, które przerastają kontekst konkretnych czasów. I dlatego właśnie sztuka nie jest i nigdy nie powinna być publicystyką. Powinna przerastać publicystykę. Zatem czy Statek głupców nie rymuje się dzisiaj nie tylko ze zjawiskiem połudy, ale również ze słowami, wypowiedzianymi przez zmarłego niedawno prof. Mariana Turskiego o tym, że „Auschwitz nie spadło z nieba” i że najbliższym sojusznikiem zła jest obojętność, które to słowa na naszych oczach nabierają z każdym dniem złowrogiej aktualności?
Nie będę wygłaszał ogólnych zachwytów nad jego twórczością i zachęt do obcowania z nią, bowiem już za chwilę bez specjalnego dopingu będą Państwo obcować i zachwycać się. Powiem tylko tyle, że dzięki wyjątkowej sztuce Andrzeja Sharana, dzięki wysiłkowi i wspaniałej współpracy obu muzeów, w tym chaosie świata rozstawiliśmy niepostrzeżenie dwie skromne miseczki z czystą wodą, czerpiąc z których, niektórzy zaproszeni na czarcie wesele będą mogli zmyć z oczu połudę. I ten świat będzie choć odrobinę znośniejszy, a na Statku głupców
z każdym dniem będzie coraz mniej pasażerów.
17.11.2024 - 16.03.2025
10.04.2025 - 30.09.2025