Ryszard Grzywacz
Trudno jest walczyć ze stereotypem, zwłaszcza jeśli dotyczy on sfery erotyki i to u najwybitniejszego (tak!) pisarza. Wynika to, jak się zdaje, z łatwości osądu, zwłaszcza rysunków Schulza, ale i „trudności” dzieła geniusza z Drohobycza, które ze swej natury jest niejednoznaczne, ma struktury labiryntów, rozpoczyna się w wygodnym śnie, a kończy w kosmicznych odmętach zatrzymywanych czasów…
Taką jednak ambicję – walki z owym stereotypem masochisty i fetyszysty - mają twórcy wystawy rysunków Mistrza, która trwa w krakowskim MOCAKu. Dodajmy od razu, że jeśli w ogóle mówić o jakiejś polemice, to głos jest tu podwójny – sama wystawa jest po prostu prezentacją wybitnych rysunków Schulza – koniecznie trzeba jeszcze wziąć pod uwagę wydawnictwo – pokaźną księgę „Bruno Schulz. Sex – Fiction”. To właśnie dopiero jest kompletny głos, a właściwie wielogłos, bo w książce mamy artykuły kilku schulzologów z Jerzym Jarzębskim na czele.
W twórczości plastycznej Brunona Schulza wyróżnić można trzy główne kręgi tematyczne. Najwięcej jest chyba rysunków o tematyce masochistycznej z atrybutami znanych fetyszów. Są jeszcze znakomite autoportrety oraz ilustracje gminy żydowskiej Drohobycza. Ten główny nurt, stanowiący centrum zainteresowania autorów wystawy to oczywiście te ryciny erotyczne. Mamy tu do czynienia z monotematyzmem. Wszystkie rysunki pokazują dominującą rolę kobiety w relacjach z drobnymi, klęczącymi, często surrealistycznie zamieniającymi się w zwierzęta mężczyznami. Zazwyczaj wielką i kluczową rolę odgrywa tu fetysz stóp czy nóg kobiecych.
Oczywiście wielkim i niedopuszczalnym chyba uproszczeniem byłoby przypisanie autorowi wprost rzeczonej dewiacji i fetyszyzmu. Sztuka jest medium, które ma prowadzić do prawdy – sama nią być wcale nie musi, ba, rzadko nią jest! Rzecz w tym, że w przypadku Schulza musimy mówić o kreacyjności światów przedstawionych, o mityzacji, która, z grubsza, polega nie na odtwarzaniu rzeczywistości (jak w sztuce realistycznej i realistycznopodobnej) a kreowaniu na oczach czytelnika/oglądacza nowych światów, które odkrywają inaczej niepoznawalne rudymanty prawdziwego świata. Mamy więc dostępny świat Schulza w permanentnym in statu nescendi. Paradoksalnie: taka właśnie twórczość okazała się najbliższą prawdy o człowieku.
Gdyby bliżej przyjrzeć się owemu kreowanemu światowi Schulza – okaże się, że ów masochizm dotyczy w ogóle przytłaczającej rzeczywistości i zagubionego, zrozpaczonego w niej człowieka. „Pod tym bezforemnym ogromem kucali ludzie ogłuszeni i bez myśli w głowie, kucali z głowami w dłoniach, wisieli…” – pisze Schulz w „Wiośnie” z tomu „Sanatorium pod klepsydrą”… Czyż nie jest Schulz w takim obrazowaniu bratem bliźniakiem Kafki, autora „Procesu” i „Przemiany”?!
A czyż nie trafną metaforą rzeczywistości, także współczesnej, jest „schulzowska” relacja damsko-męska, w której kobieta symbolizuje zależność od biologii (Tłuja z „Sierpnia”, Adela z „Traktatu o Manekinach albo wtórej księgi rodzaju”), z którą nie radzi sobie nikt od zawsze (twórczość Waleriana Borowczyka, Elfriede Jelinek….) a pierwiastek męski - intelekt, ale intelekt kapitulujący zawsze i wszędzie przed… stopą ubraną w czarną jedwabną pończoszkę…?! A może też Schulz, jak i my, marzy o końcu kultury patriarchalnej, która go przecież w końcu zamordowała…?
Twórczość geniusza z Drohobycza to daleka podróż w głąb prawdy o człowieku i jego cywilizacji. Niewielu artystów potrafiło dotrzeć w tak dalekie regiony. Nie wszyscy też chcą je zwiedzać…
Sex-fiction? Nie sądzę…
PS
Dziękuję Galerii MOCAK w Krakowie za możliwość zobaczenia na żywo arcydzieł Schulza prezentowanych tak czyściutko i ascetycznie. Bruno byłby szczęśliwy. Ja też byłem!
Wystawa Bruno Schulz. Sex – Fiction. MOCAK Kraków
Kurator: Maria Anna Potocka