Ryszard Grzywacz
Całkiem niedawno miałem bardzo przykrą rozmowę z córką. Miała olbrzymie pretensje, że kiedy się witam z nią po miesiącach rozłąki (studentka) na dworcu w Jeleniej Górze, to zamiast o rzeczach ważnych, opowiadam jej o nowościach w muzyce i puszczam jakieś piosenki. Zupełnie nie wiedziałem, o co jej chodzi! Czyż to, że Peter Gabriel nagrywa nową płytę, nie jest najważniejsze na świecie? A już na pewno ważniejsze od tego, jak ja czy ktokolwiek się czuje… Czyż nie? Nie?! No to chyba coś przegapiłem… mam wrażenie, że nie tylko ja… Absolutnie nie zamierzam tu robić tego, co widać na fejsbukach – ktoś publikuje zdjęcie radiomagnetofonu „Marta” i podpisuje: „Kto nagrywał listę przebojów…” i tak dalej. To naprawdę nie były fajne czasy. Bez sensu jest teraz pokazywać wirtualne kciuki czemuś, co powinno było być o wiele lepsze, legalne, dostępne itd… . Ale właśnie to, że tak cierpieliśmy (nie wiedząc o tym) przy tych głośniczkach, słuchając ostatnich piosenek Queen, Wandy z Bandą, Van Halen, Red Hot Chili Peppers (ja pierdolę, to tak można?!), właśnie to sprawiło, że muzyka stała się sferą sacrum. Calutką młodość modliłem się do Grzesia Ciechowskiego, a nie do średnio uzdolnionego muzycznie (śpiewał kiedyś albo grał na czymś?! Ktoś coś wie?!) Boga – Gołębia – Kielicha.
Nie ma w moim życiu (a wiem, że tak jest w całym moim pokoleniu) jednego dnia bez słuchania muzyki. Mamy wiele przyjaźni, które polegają wyłącznie na doświadczeniach muzycznych. Muzyka nie jest obok, nie towarzyszy nam. Ona nas konstytuuje. Muzyka to inteligencja. Czy odbierzemy telefon z banku albo od szefa, kiedy akurat Tony Levin robi chórki u Gabriela, albo św. Eddie Van Halen bierze kolejny wiraż na swoim fenderze stratokasterze EVH?... Nigdy! To byłby grzech. Grzech ciężki. No jakaś hierarchia w życiu być musi! Więcej! Jak można było na studiach zrozumieć Ingardenów, Chomskich… bez pomocy Aerosmith czy AC/DC?! – Niemożliwe absolutnie!
Każdą czynność życiową mamy skojarzoną z Rage Against The Machine, Klausem Mitffochem, Extreme czy Perfectem… .
Wiecie na przykład, że nie umiem… nie jestem w stanie ściszyć lub wyłączyć muzyki? Nie potrafię, wiem, że będę wtedy potępiony.
Ale… po co ja to wszystko tu wypisuję… aaa…
Po pierwsze – to Ona, Muzyka, ratowała nas przed depresjami, przed światem (a miała wtedy przed czym!!!), przed chorobami. Wierzyliśmy sobie wzajemnie, mogliśmy na nią liczyć i ona mogła liczyć na nas. Żebyście widzieli, jak ja niosłem do domu przez całą Jelenią pierwszego polskiego winyla Bon Jovi!!! Ona - Muzyka była naszym autorytetem, szpitalem, naszym antydepresantem i narkotykiem.
No i mamy to szczęście, że świat tak szybko się zmienia, że zdążyliśmy mieć w kieszeni muzykę każdą, jaką tylko sobie zamarzymy. Smartfon, spotifaj albo aplmjuzik i już. Wszystko. Św. Gary Moore też.
Ale po co ja to tu wszystko… Aha.. No tak…
Pojechaliśmy sto lat temu z dawnym przyjacielem z Krakowa do Warszawy na koncert Aerosmith. Supportem dla tej supergrupy było „Extreme” z Nuno Bettencourtem (przygrywał kiedyś Rihannie) na gitarze i Gary Cherone’m przy mikrofonie (później, na ostatniej płycie „Van Halen IV” zastąpi Sammy Hagar’a). Okazało się, że są lepsi od gwiazdy. Cóż to była za energia (tak teraz się pisze – energia!), jaka żywiołowość, prawda o radości istnienia w stanie krystalicznym! (Zobaczcie jakikolwiek teledysk! Na przykład to:
Ten utwór powinien być złożony w muzeum obok rękopisów Bethowena).
Na wyścigi kupowaliśmy kasety z płytami Extreme… .
Ale po co ja to… ah…
… no właśnie… Po śmierci św. Eddiego Van Halen nikt już nie używa tak gitary… nikt?... Zaraz zaraz… Właśnie ukazał się pierwszy utwór z nadchodzącej płyty legendarnego Extreme.
Ale zaraz po co ja… a no właśnie!
I właśnie wszystko to po to piszę – to recenzja jednego utworu! Nikt tak już nie gra… a tu proszę: Nuno Bettencourt z Cheronem wywołują duchy…
Wybitne? Nie, nie sądzę…
Wspaniałe, genialne, życiodajne, narkotyczne, cudowne? – O tak!
A więc Bejbe (to do córki – taka kompozycja ramowa i załatwianie rodzinnych interesów przy okazji…), kiedy mówię o muzyce – udzielam komunii. Sobie i światu. Nie oceniaj – doceń.
Posłuchajcie. Ogłuchnijcie! Kochajcie! Czujcie! Tylko koniecznie jak najgłośniej!