Magdalena Łazarkiewicz
Jędrzej Soliński
Rozmowa ukazała się w Miesięczniku "Odra": ODRA 11/2019.
Jędrzej Soliński: Podczas poprzedniej edycji festiwalu Hommage a Kieślowski w Sokołowsku rozmawialiśmy o wrażliwości i empatii, jako najważniejszych dominantach twórczości Krzysztofa Kieślowskiego. Krzysztof Piesiewicz wspominał[1], jaką czułością Kieślowski - dokumentalista otaczał swoich bohaterów. I tę postawę widzimy również w jego filmach fabularnych. Po seansie Pani najnowszego filmu Powrót, siedząc w Kinoteatrze Zdrowie, vis a vis domu, w którym Kieślowski spędził kilka lat życia, byłem zdumiony, że opowiedziała Pani historię ludzi zagubionych, uwikłanych, podejmujących ważne decyzje wbrew sobie, wbrew swoim najbliższym, tak, jak robił to Kieślowski – z niesamowitą, niespotykaną dziś empatią. Jak to się udało w czasach, w których twórcy nierzadko formują swoich bohaterów przy pomocy siekiery, co zupełnie uniemożliwia dialog?
Magdalena Łazarkiewicz: Myślę, że mogę się przyznać do jakiejś schedy po Kieślowskim – był moim profesorem, opiekunem mojego filmu dyplomowego i to, co mówił nam o sposobie opowiadania o świecie, wówczas bardzo do mnie przemawiało. Niemniej problem empatii jest bardzo złożony. Staram się tak odbierać świat i tak o nim opowiadać, żeby nie stosować jednoznacznych ocen, ponieważ uważam, że rola sztuki polega raczej na pokazywaniu komplikacji świata i otaczających nas zjawisk, a nie na upraszczaniu ich i wtłaczaniu w jakieś modele. I empatia bierze się chyba właśnie stąd – po prostu lubię taki sposób opowiadania o świecie i o ludziach.
Po projekcji powiedziała Pani, że u źródeł Powrotu leżało poczucie, że jesteśmy dzisiaj pogubieni, że podstawowe kategorie dobra i zła często stoją na głowie.
Zdecydowanie tak. Mam poczucie, że żyjemy w czasach swego rodzaju pustki aksjologicznej, gdzie zarówno jednostki, jak i instytucje, których funkcją od zawsze było stać na straży ładu aksjologicznego, straciły tę funkcję porządkującą. Można powiedzieć, że na naszych oczach nastąpił wręcz rozpad tych instytucji. Można by długo analizować przyczyny tego zjawiska, ale jestem przekonana, że jedną z nich jest wejście w obieg tak zwanych mediów społecznościowych, które w sferze, o której mówimy, strasznie namieszały. To one spowodowały, że tak brutalnie, a do tego otwartymi drzwiami, weszło do naszego życia to, co niektórzy nazywają postprawdą, a co jest po prostu budowaniem swojego życia i swojego odbioru świata na fałszu i odwróceniu pojęć… To jest jakieś straszne tsunami, które przechodzi przez świat, burząc podstawowy ład moralny. Jestem tym przerażona i boję się, że rujnuje to nie tylko stosunki międzyludzkie na podstawowym poziomie, o którym opowiada Powrót, czyli w obrębie rodziny czy społeczności lokalnych, ale też i w globalnym ujęciu.
W miejscu, w którym teraz jesteśmy, o tym uwiądzie prawdy rozmawialiśmy w zeszłym roku z Petrem Zelenką[2]. Mówiliśmy wówczas o problemie języka.
Czyli komunikacji.
Tak, ale już na poziomie semantyki – jeżeli podczas rozmowy pod tymi samymi pojęciami rozumiemy co innego, to nigdy się nie dogadamy. I wcale nie trzeba dokonywać na języku nie wiadomo jakich zabiegów, wystarczy przesunąć znaczenia i wszystko staje na głowie…
Wszak na początku było Słowo… choć niektórzy z tym dyskutują.
Wszystko staje na głowie również w rodzinie, o której opowiada Pani w Powrocie, bo z jednej strony mamy dobro postulowane, i do takiej efemerydy starają się wpasować wszyscy – matka, ojciec, ksiądz, natomiast to, co faktycznie jest dobrem samym w sobie, jest odrzucane, składane na ołtarzu fałszywego dobra – nawet szczęście i bezpieczeństwo własnego dziecka. Tym bardziej, że patrząc poprzez tę empatyczną kamerę widzimy, że to nie są źli ludzie. To jest najbardziej wstrząsające.
Tak, to nie jest żaden społeczny margines. Chciałam pokazać to, co nazywamy – choć wiem, że to są niebezpieczne skojarzenia – banalnością zła w wydaniu ciepłej zupy. Jak patrzymy na tę rodzinę, to ona jest w zasadzie przeciętna – można powiedzieć, że matka troszczy się dzieci, smaruje te kanapki, zapewnia podstawową opiekę, ale jednak widzimy, że ci ludzie nie potrafią okazywać sobie uczuć, nie ma tam empatii, i zamiast sobie pomagać, tworzą jakieś teatrum pozornych gestów, które tak naprawdę niczemu nie służą, nie służą rozwiązywaniu problemów – ani emocjonalnych, ani egzystencjalnych. Ulka, główna bohaterka, kiedy wraca do domu tak strasznie poobijana, potrzebuje po prostu wsparcia, zwłaszcza ze strony matki, która w przecież jest do tego powołana. A doznaje czegoś przeciwnego.
Tymczasem matka jedynie zaciera ślady.
Tak, dba o pozory, chce wymazać to, co przeczy wymyślonym ideałom. I to też jest choroba współczesności – nie umiemy mierzyć się z problemami, bardzo łatwo działa mechanizm wyparcia, zamiatania pod dywan, wszechogarniająca dulszczyzna. Ale to jest bardzo ludzkie i starałam się pokazać, że bierze się ze słabości,a nie z chęci czynienia zła. Ci ludzie, bohaterowie Powrotu, są tak nieuformowani, jeżeli chodzi o jakiś porządek moralny, że strasznie błądzą. Bardzo zależało mi na tym, żeby pokazać ich wątpliwości, cierpienie, które za tym stoi, jakąś podskórną chęć, by jednak postępować inaczej. Ale inaczej postępować po prostu nie umieją, bo zostali tak ukształtowani przez swoje środowisko, przez to, że na początku swojej drogi poczynili jakieś fałszywe kroki, i one wpływają na ich późniejsze postępowanie, na ich całe życie. Na jednym ze spotkań ktoś powiedział, że dla niego jest to film o ludziach niespełnionych. Wydaje mi się, że to trafne spostrzeżenie.
Niespełnionych i przeraźliwie samotnych.
Tak. Oni wszyscy są potwornie samotni.
Pani udało się namalować te postaci z niesamowitą czułością, może za sprawą dosyć wyjątkowego języka, który wybrała Pani do opowiedzenia tej historii, języka przypowieści? Wybrała Pani pewne elementy znanego nam świata, choćby ten, delikatnie mówiąc, niekoniecznie intelektualny katolicyzm, przeżywany prosto, bezmyślnie. Równie dobrze można by sięgnąć po duńskie Prawo Jante.
Tak, to jest niezgoda na przekraczanie granic naszości. Naszość jest oswojona, czujemy się w niej dobrze; jest niedzielny rosołek, są kanapki obłożone wędliną jako swoista gwarancja bezpieczeństwa. Świat, po którym się poruszamy, jest oswojony, a każde przekroczenie jego granic wywołuje lęk. Nie wiem, czy nie umknęło to podczas odbioru, ale dla mnie jest to ważna motywacja, żeby zrobić ten film – współczucie wobec ludzi, którzy nie potrafią kochać. Obserwując nasz świat, to, co się w tej chwili dzieje, również w warstwie politycznej w Polsce, mam takie poczucie, że, mówiąc umownie, władzę przejęli ludzie, którzy cierpią na podstawowe deficyty miłości. Tak agresywnie manifestują swój stosunek do świata, ponieważ odczuwają braki w sferze, która jest dla człowieka najważniejsza, absolutnie podstawowa. I takie cechy noszą też moi bohaterowie, choć nie wszyscy, bo jest mały Karolek, który ma w sobie jeszcze naturalną potrzebę okazywania uczuć, jeszcze nie zepsutą, jest starszy brat, w którym w końcu rodzi się jakiś rodzaj buntu.
Pięknie widać to w kadrach, w których Karolek przykłada dłoń z jednej strony szyby, a z drugiej to samo czyni Ulka, główna bohaterka. Pomimo barier – próbują.
Tak, to jedna z wielu symbolicznych scen, dlatego powołuję się na formułę przypowieści. Taki wybrałam sposób opowiadania o tym świecie.
Sposób, moim zdaniem, bardzo odważny, podczas gdy dziś używa się jaskrawych kolorów.
Nie da się ukryć, że ten film wymaga pewnego wysiłku od widza.
Jestem pod wrażeniem tym bardziej, że dziś jesteśmy wszyscy tak najeżeni, rozjuszeni, wszyscy wszystkim skaczą do oczu i również w sztuce celujemy tak, żeby trafić, żeby zabolało. Pani z tego rezygnuje.
Mam świadomość, że ten film jest skazany na funkcjonowanie w obrębie marginesu. Chociaż, co mnie mile zaskoczyło, film otrzymał nagrodę publiczności już dwukrotnie – na Festiwalu Kina Kobiecego, (Filmes de Femmes), we Francji i na Festiwalu Filmowym im. Krzysztofa Komedy w Ostrowie Wielkopolskim – co mnie niezmiernie cieszy, bo po to robi się filmy, żeby wejść w kontakt z publicznością.
Być może dlatego, że ten film nikogo nie krzywdzi.
W tym sensie można powiedzieć, że jest oldskulowy – podczas gdy w dzisiejszym świecie jest potrzeba manifestów i wyrazistych znaków.
[1] Zob. Wywiad z Krzysztofem Piesiewiczem: „Metafora” 25 (106) 2018, s. 196.
[2] Zob. W czasach postprawdy i dezinformacji, wywiad z Petrem Zelenką: „Odra” 11/2018, s. 88.