Ryszard Grzywacz
Jest taka sztuka Paula Barza „Kolacja na cztery ręce”. Opowiada o spotkaniu dwóch muzycznych geniuszów – Handla i Bacha, spotkania, którego… nie było… (widziałem przed laty ten spektakl w krakowskim Teatrze STU z Janem Nowickim, Jerzym Bińczyckim i Leszkiem Piskorzem!). Spektakl kończy się, kiedy obaj kompozytorzy żałują, że nigdy się nie spotkali.
Taki sam pomysł na opowiedzenie wydarzeń, które nigdy nie nastąpiły, miał scenarzysta i reżyser filmu pt. „Niebezpieczni dżentelmeni” Maciej Kowalski.
Z tym, że tutaj obraz startuje od informacji, że wydarzenia te mogły się zdarzyć, ale nigdy… .
No i zaczyna się… . Jest rok 1914. Mamy czterech bohaterów: Witkacego (Marcin Dorociński), Tadeusza Boya Żeleńskiego (Tomasz Kot), Bronisława Malinowskiego (Wojciech Mecwaldowski) oraz Jesepha Conrada (Andrzej Seweryn), którzy budzą się rano po „mocnej” imprezie w domu Witkacego i… odnajdują trupa… świetnie napisany scenariusz nie pozwala nawet na chwilkę nudy. Intryga tyleż śmieszna, co fascynująca i odważna wplątuje w wydarzenia nie tylko wymienionych czterech tuzów kultury polskiej XX-lecia międzywojennego, ale i Piłsudskiego, Lenina, Pawlikowską – Jasnorzewską, Karola Szymanowskiego, Artura Rubinsteina… .
A takiej „paki” jak Kot, Dorociński, Mecwaldowski i Seweryn powinni polskiej kinematografii zazdrościć w Hollywood! Dorociński urodził się do roli Witkacego, aktor po raz kolejny zaskakuje możliwościami i odwagą. Ale też jest ten Witkacy Dorocińskiego oswojony, nie niebezpieczny, troszkę (i słusznie!) ta kreacja demaskuje legendarny demonizm „nadartysty” z Zakopanego.
Że Tomasz Kot umie zagrać wszystko – wiemy (powstają już sztuki teatralne – dyplomy aktorskie (sic!) o aktorstwie Kota – „Rap magister” Aleksandra Talkowskiego – do obejrzenia w Teatrze Capitol we Wrocławiu); ale to, co robi z Boyem Żeleńskim jest po prostu majstersztykiem bezpretensjonalnej kreacji komediowej. Przy okazji dowiadujemy się, skąd ten „Boy” przy nazwisku… . Malinowski Mecwaldowskiego to przepyszna (sporządzona ze smakiem) łagodna, choć prześmieszna parodia naukowca, który jednak lubi potowarzyszyć Witkacemu w pewnych eksperymentach z peyotlem…
No i wreszcie, przeżywający ostatnio swój renesans, arcymistrz Seweryn w Conradzie Korzeniowskim, recytujący swoje „Jądro ciemności” na kacu… Kolejna znakomita i wymagająca rola jednego z największych żyjących aktorów polskich. A przy tym znów: podana leciutko, z umiarem i dystansem, wszak jesteśmy w środku absurdalnej komedii i to z Witkacym w jednej z głównych ról…
Zawsze mówiłem, że jeżeli przenosić się w czasie, to do XX-lecia międzywojennego do słynnej Ziemiańskiej i zobaczyć ich wszystkich: Witkacego, Boya, Gombrowicza, Skamandrytów z Tuwimem… Dziękuję, Macieju Kowalski!
Udało się też w „Niebezpiecznych dżentelmenach” wykreować intrygującą atmosferę rodem z filmów Guy’a Ritchie’go np. z (nomen omen) „Dżentelmenów” czy z niedawnego „Glass Onion. Na noże” Rian’a Johnson’a.
Jednak najblizsza tradycja, która stoi za dziełem Kowalskiego, wcale nie jest taka daleka… To, moim zdaniem, kultowi „C. K. Dezerterzy” Janusza Majewskiego. Wykreowanie kompletnego świata minionej epoki z jego zwyczajami, językiem, atmosferą; dystans, inteligentny dowcip, cytaty literackie – pełno tu drobnych smaczków, które można odkrywać i odkrywać. No i przede wszystkim bezpretensjonalność – to cecha dawno nie widziana w polskich komediach. Myślę, że kiedy Marek Kondrat obejrzy nasz film, pożałuje, że porzucił aktorstwo… Okazuje się na szczęście, że da się bez Marka Kondrata zrobić film, który ma cechy, by stać się tzw. kultowym. Na to wszystko składa się jeszcze jedna ważna rzecz – „Niebezpieczni dżentelmeni” znakomicie popularyzują wysoką kulturę. Myślę, że to właśnie jest najlepszy trakt do powrotu polskiej kultury do wysokiego „K” po latach rządów martyniuków i listów do m.
Bardzo chciałbym na tym filmie zobaczyć w kinie szkoły. Bardziej, niż na „Panu Tadeuszu”. No i na koniec jeszcze jedno: Macieju Kowalski! To koniecznie trzeba kontynuować! Ja chcę do Ziemiańskiej!