Petr Zelenka
Jędrzej Soliński
Rozmowa ukazała się w Miesięczniku "Odra": ODRA 11/2018.
Jędrzej Soliński: Rozmawiamy podczas festiwalu Hommage a Kieślowski, dlatego pozwolę sobie zacząć od pytania, jak Pana zdaniem Kieślowski jako artysta poradziłby sobie dzisiaj, w świecie „postprawdy” i fake news’ów?
Petr Zelenka: W ogóle nie zajmuję się tym, jaka jest współcześnie recepcja dzieł Kieślowskiego, dlatego że uważam go za klasyka kina i jako takiego go postrzegam. Bardziej interesuje mnie to, czy gdyby Kieślowski tworzył współcześnie, mógłby pracować w ten sposób, w jaki robił to w swoich czasach. Sądzę, że nie.
Ale jakie znaczenie dla Pana, jako artysty, ma znaczenie tenże klimat „postprawdy” i dezinformacji?
No właśnie, nie żyjemy tylko w czasach postprawdy, ale powiedziałbym nawet, że w czasach jakiejś eksplozji dezinformacji. Kiedyś uczyliśmy się w szkole, że muszą zostać spełnione trzy warunki, aby mogło do tego dojść; po pierwsze – informacji jest coraz więcej, po drugie – informacje pochodzą z coraz bardziej nierozpoznawalnych źródeł, i po trzecie – na każdą informację przypada informacja o przeciwnej treści. Obecnie wszystkie te warunki zostały spełnione, ponadto Internet wzmocnił zasięg dezinformacji. I w takiej rzeczywistości funkcjonujemy. W Czechach doprowadziło to do tego, że nie ma w tej chwili żadnej quality press, wiarygodna prasa drukowana nie istnieje. Jedyne media, które jeszcze możemy uznać za obiektywne, to czeska telewizja publiczna i radio. Natomiast jeżeli chodzi o prasę, to nie możemy już mówić, że mamy jakiekolwiek wiarygodne źródło informacji. Zawsze zazdrościliśmy Polakom „Gazety Wyborczej”, która jest jednym z ważniejszych europejskich dzienników. W Czechach nigdy taki dziennik nie istniał i raczej już nie powstanie. Czeska inteligencja odczuwa brak tego typu prasy. To powoduje, że „postprawda” czy też zatarcie granicy między fikcją a rzeczywistością wpływa na język, który zaczyna tracić znaczenie i brak wysokiej jakości prasy tylko to pogłębia, ponieważ to ona ustala kanon znaczeń poszczególnych słów. Ponieważ w Czechach takiej prasy nie mamy, zaczynamy mówić, zwłaszcza tyczy się to polityków, językiem, który przez każdego może być dowolnie interpretowany i potem wydaje się im [politykom – red.], że osiągnęli porozumienie, jednak każdy to, na co się zgodził, interpretuje inaczej. A więc właściwie do żadnego porozumienia nie dochodzi. Przedstawiciele nauk ścisłych uważają, że kultura jest dla społeczeństwa jedynie zbytecznym naddatkiem, a artyści nie są potrzebni. Jest to rodzaj „amerykańskiej” interpretacji tego, jak działa społeczeństwo – jest ono oparte na wymianie dóbr materialnych, a gdzieś nad tym, na poziomie abstrakcji może istnieć kultura. Okazuje się jednak, że kiedy nie ma kultury, która decyduje o kształcie języka, to i ten podstawowy poziom funkcjonowania społeczeństwa przestaje działać, ponieważ ludzie nie potrafią się ze sobą porozumieć. Można powiedzieć, że w Czechach znów walczymy o język, o to, by słowa miały swoje właściwe znaczenia. Na nowo definiujemy słowa takie jak „wolność”, „demokracja”, „parlamentaryzm”, „populizm”. Próbujemy zrozumieć, co te słowa właściwie oznaczają.
Technika tzw. „mockumentu”, którą stosuje Pan np. w Roku diabła albo Zagubionych pozwala, jeśli się nie mylę, przedstawić jeden temat z wielu punktów widzenia. Czy klimat dezinformacji, problem z językiem, o którym Pan mówi, może doprowadzić do tego, że ludzie mogą odbierać Pana mockumenty jako grę z prawdą?
Najstraszniejszą dla mnie reakcją na film Zagubieni, z jaką się spotkałem, było założenie, że to ja sam wymyśliłem postać historyka Jan Tesařa, który pojawia się w tym filmie. Nawet nie przyszłoby mi to do głowy! Niestety widzowie, którzy ani o nim nie czytali, ani o nim nie słyszeli, naprawdę myśleli, że go wymyśliłem. W jakimś sensie wpadłem wtedy w zastawioną przez siebie pułapkę – zamiast popularyzacji postaci i jej dorobku, Jan Tesař został uznany za postać fikcyjną.
Prawda stała się żartem.
I tu dotykamy kolejnego problemu. Moje filmy nie mogą funkcjonować w próżni. Jeśli widz nie ma podstawowych informacji, niezbędnych do zagrania w grę, którą mu proponuję, nie jest w stanie podjąć tego wyzwania. Widz musi mieć jakiś podstawowy zasób wiedzy, musi wiedzieć, że np. zespół Czechomor naprawdę istnieje, że Jaromir Nohavica to autentyczny bard. Inaczej nie jest w stanie „odczytać“ tych filmów i naprawdę może się w nich pogubić.
Nie mówiąc już o pańskich Braciach Karamazow. W nawiązaniu do tego filmu – czy sztuka naprawdę ma szanse wejść w życie codzienne, tak jak w Braciach Karamazow weszła w życie jednego z bohaterów, oglądających przedstawienie? Czy Dostojewski, Kieślowski, Zelenka i inni twórcy są dzisiaj słyszalni?
Jestem co do tego sceptyczny, a już w ogóle uważam, że moje filmy nie odciskają takiego widocznego śladu. Jeśli już szukać takich dzieł w czeskiej kulturze, to można wspomnieć film Pod jednym dachem Jana Hřebejka, który wszedł do kanonu kultury i podświadomości czeskiego społeczeństwa. Jeśli chodzi o filmy, to taka sytuacja zdarza się niezwykle rzadko, może raz na pokolenie, albo i rzadziej. Tym bardziej, że film jest traktowany jako pożywka dla mas, a nie wyższa forma sztuki. W każdym razie na pewno nie myślę w ten sposób o swoich filmach.
Są w Polsce takie głosy, że naprawdę powinniśmy uczyć się opowiadania swojej własnej historii od Petra Zelenki i jego Zagubionych.
Dziękuję. Ja w Polsce jestem chyba trochę lepiej odbierany, niż w Czechach. Dla Czechów moje filmy są chyba zbyt skomplikowane, za trudne, w każdym razie niektórzy tak sądzą. I ta trudność nie jest traktowana jako wartość, ale swego rodzaju niezręczność.