Ryszard Grzywacz 14.01.2024
Urszula Kozioł bywa obok rzeczywistości, jest jej obserwatorem, obserwatorem jednak nieuczestniczącym. Ale, paradoksalnie, jak rasowa poetka, wciąż jeszcze, co pocieszające, mówi „My”.
(…)
glina zdyszana
zmęczone metale
zawały
przestańmy
wkrótce nas tu nie zastaną
(„Gdzie to tak śpieszno”)
i gdzie indziej:
nie mijaj (…)
zatrzymaj (…)
przystań (…)
wahaj (…)
przedłuż (…)
nie śpiesz (…)
trwaj (…)
bo przecież
przemija ziemia w ułamku promieni
(„Nie mijaj ranku”)
Koziołowe vanitas jednak wybrzmiewa na początku tomu wbrew tradycji zarówno tej dawnej „Dźwięk, cień, dym, wiatr, błysk, głos, punkt, żywot ludzki słynie.” (Naborowski), jak i tej współczesnej „pisuję (…) tak krótko, że może
ta ciemność w zakłopotaniu mruga?” Szymborska. Piękno tej „vanitas” wypływa z bezpośrednich zwrotów do ptaków, miłości czy chwili; ze śmiałości wielkiej poetki – bo któż dziś z młodszych poetów ośmieli się użyć wyrazu „wiosna”, „zmierzch” albo „odcienie zieleni”?!
I jakaż to ulga móc znów liczyć na solidność poetyckiej składni, jasność umysłu poetki i, wynikającego z nich szacunku dla czytelnika!
Bo popatrzcie: ostatnia wielka poetka o współczesności:
(…) słoje nie mieszczą drzewa
niecka nie mieści rzeki
dom nie mieści mieszkań
łyżka nie mieści brzuchów
serce nie mieści człowieka (…)
(„Co dojrzewa”)
Miłoszowy Dajmonion dyktujący zdziwionym poetom wiersze, tutaj jest raczej umiejętnością poety – wyławiania trzech albo pięciu słów
z „bezbrzeżnej zalążni języka” i jest umiejętnością zezwalania na zbieganie się gromady innych na owo wezwanie. Po tak rozumianym akcie twórczym, wielka Urszula pozwala sobie z powrotem wniknąć w „wielką lingwę”.
To kolejna niezwykła rzecz – w obliczu ostateczności, jakakolwiek jest/będzie (o czym jeszcze za chwilkę), Urszula Kozioł nie może nie pisać autotematycznie – jakby język był jednak wciąż co najmniej tak samo ważny jak owe wiosny i poranki, które przychodzi żegnać.
To bowiem nie świat gaśnie, to Ona – Urszula Kozioł, jak pisze w „Na oczach świata” – „wygasza słowa”! Umieranie okazuje się śmiercią języka (kłania się nisko Bruno Schulz! A i Konradowi, temu od Wielkiej Improwizacji chyba by się podobało…)
Bowiem
już rozdzielone są głoska od głoski
sylaba od sylaby…
(„Wodne motywy”)
***
Kilkanaście lat młodsza od Urszuli Kozioł osiemdziesięciodwulatka (!), mieszkanka Cieplic – moja mama, uczy się od kilku dni na pamięć jej wiersza „Bez zasięgu”.
(…) ziemia uciekła mi spod nóg
nie mam komu powiedzieć
co mi się stało
i że dzieje się coś
co nie miało się dziać (…)
***
od przedwczoraj ubywam
(„Gdzie mój dom”)
***
U Leśmiana w „Dziewczynie” dwunastu braci usłyszało głos dziewczyny. Pomyśleli „Łka więc jest” i zaczęli ją uwalniać. Ale nie zdążyli. Umarli. Ich cienie („Boże mój!”) kontynuowały wysiłek. Ale też umarły („Bo nigdy dość się nie umiera”). Młoty (sic!) po śmierci cieni, waliły w mór od marzeń strony, żeby ową domyślną piękność uratować. I runął mur. Ale tam nie było nic. „Bo to był głos i tylko głos”.
Owa Leśmianowska Nicość i Absurd wracają u Urszuli Kozioł. Ale są nieco groźniejsze. Bo są już:
tylko zdaje ci się że żyjesz
a nieistniejące staje ci butem na gardle
(„Szczęście/nieszczęście”)
***
Bywa w „Raptularzu” także klasycznie!
nie pokażę nikomu
wiersza co sam się pisze
(…)
tymczasem ledwo go słyszę
pod lipką miodem pachnącą
(„Nutka spod lipki”)
***
Jakaż to naprawdę wielka ulga czytać te proste, cudowne, odkrywcze, wchodzące w dyskurs z tradycjami wiersze! Jakże ta poezja jest różna od tzw. twórczości współczesnych onanizujących się wzajemnie tzw. poetów - kto wymyśli szerszą i bardziej zaskakującą metaforę… („pleśń archilodu w przerębli mojej grawitacji odtrąca kolejne orgazmy…”)
***
Wzruszające, ważne, poruszające, piękne, klasyczne, wielkie. Takie jest pożegnanie (a może nie…?) ostatniego Giganta polskiej poezji:
Urszula Kozioł, „Raptularz”.
Epilog
Mój egzemplarz „Raptularza” pewnego wieczoru we Wrocławiu na przystanku tramwajowym wyjęła z torby sama autorka i przekazała naszemu wspólnemu przyjacielowi dla mnie. Ten pierdoła saski nie zdołał wziąć od ostatniego Giganta poezji polskiej nawet autografu
dla mnie. No cóż…
Ponieważ jestem dużo od niego (przyjaciela) starszy, więc na pewno pierwszy usiądę w Nicości przy stole z Miłoszami, Herbertami, Gombrami i jestem pewien, że będę siedzieć obok… Bruno Schulza…. Zemsta będzie słodka….