Jędrzej Soliński 28-08-2023
Forma demokracji bezpośredniej, jaką jest referendum, ze swej istoty zorientowana jest ku przyszłości. Obywatele mają podjąć decyzje, których skutki dopiero nastąpią. Referendum jest zatem narzędziem projektowania tego, co dopiero nadejdzie. Czy aby na pewno?
Gdyby rzeczywiście tak było, nie toczono by aż tak hałaśliwych debat o pytania referendalne. Ich treść i kształt są oczywiście kluczowe dla dalszego, bezpośrednio wynikającego z podjętych w referendum decyzji, postępowania. Jednak problem zarówno treści, jak i formy pytań referendalnych może również kształtować rzeczywistość tu i teraz. Innymi słowy, głosowanie za albo przeciw jakiemuś rozwiązaniu ma nie tylko nadać bieg przyszłym wydarzeniom, ale może też stanowić diagnozę teraźniejszości, w której obywatel oddaje swój głos. Podobnie wynik referendum nie tylko modeluje przyszłość, ile może stać się lustrem, w którym społeczeństwo przegląda się hic et nunc.
Poddanie jakiegoś problemu pod dyskusję, prowadzącą do podjęcia decyzji przez całą społeczność, jest zjawiskiem daleko starszym od samego słowa referendum. Z takim procesem spotykamy się już w I księdze Iliady Homera. Przedstawiony w niej spór Achillesa z Agamemnonem, toczony, co istotne, na oczach całej społeczności, jest doskonałym przykładem na dwuwektorowy mechanizm kolektywnego podejmowania decyzji przez społeczeństwo – w procesie tym chodzi nie tylko o to, co w jego rezultacie ma dopiero nastąpić, lecz przede wszystkim o to, w jaki sposób zdiagnozować bieżącą sytuację, w której właśnie znalazła się podejmująca decyzję społeczność.
Społeczność ta funkcjonowała w ramach tzw. shame culture, „kulturze wstydu” i spór Achillesa z Agamemnonem jest doskonałym przykładem działania kluczowego dla tej kultury mechanizmu, który determinował panujące w niej stosunki społeczne. Współczesne społeczeństwa europejskie kierują się innymi wartościami i, mówiąc kolokwialnie, działają po prostu inaczej, ale to nie znaczy, że dalekie powidoki archaicznego sposobu myślenia nie są w nich obecne.
O co i jak spierali się najlepszy z Achajów, Achilles, i władca narodów, Agamemnon?
Do obozu stacjonujących pod Troją Greków przybywa kapłan Apollona, Chryzes. Ubrany jest, można powiedzieć, służbowo. Trzymane przez niego berło i kapłańskie wstążki świadczą o oficjalnym charakterze jego wizyty. Przynosi też bogaty okup, a cała ta ceremonia ma służyć jednemu – odzyskaniu córki, wziętej w niewolę w charakterze łupu wojennego przez jednego z Greków. Kapłan, zaklinając się na Apollona i oferując bogaty okup, a więc zgodnie z obowiązującym obyczajem, prosi o oddanie córki. Takiej prośby nie wolno zignorować.
Problem jednak w tym, że córka – Chryzejda – jest, jakkolwiek nie brzmi to dziś okropnie – geras, wojennym łupem. I tu trzeba się na chwilę zatrzymać; geras w języku Homera oznacza dokładnie „część łupu” – np. po zdobyciu miasta wszystkie łupy składano w jedno miejsce i następnie najlepszy i najważniejszy ze zdobywców, np. król (basileus), rozdzielał łupy wszystkim wojownikom, poczynając od najwyżej postawionych w hierarchii, aż po najmniej znaczących. Co istotne, nikt nie mógł sobie dobrowolnie przywłaszczyć czegokolwiek, ale też nikt nie mógł pozostać nieobdarowany. Każdy, nawet „najgorszy” i najmniej wartościowy członek społeczności musiał dostać coś ze wspólnej puli, choćby był to zardzewiały grot włóczni. Ta pradawna zasada dzielenia łupów wiąże się z pochodzeniem wspomnianego słowa geras – w zasadzie oznaczało ono pierwotnie część ofiary, składanej bogom. Ofiarę dzielono w podobny sposób – kawałki mięsa rozdzielano pomiędzy wszystkich uczestników rytuału i absolutnie każdy musiał coś dostać, nawet żebrak czy włóczęga. I jeśli każdy dostał swoją część mięsa – czyli swoje geras – to następnie je, co zrozumiałe, skoro mowa o mięsie – zjadał. Ergo nie można mu już było tego odebrać, i to w sensie dosłownym. To przeniesienie zasad dzielenia ofiary na podział łupów miało poważne konsekwencje – niezależnie od poziomu zadowolenia z przeprowadzonego podziału, nie można było nikomu odebrać jego geras. Przydzielona część była traktowana jak kawałek ofiarnego mięsa – obdarowany niejako „zjadał” swój kawałek. W świecie Homera była to nienaruszalna zasada, której nie wolno było złamać nawet władcom. Na marginesie można zauważyć, że etymologia geras wskazuje również na początki kształtowania się pojęcia własności prywatnej, ale to jest temat na inną okazję.
Tak więc Chryzejda przypadła jako geras jednemu z Greków. Pojawienie się jej ojca z całym kapłańskim rynsztunkiem doprowadza więc do sytuacji ściśle tragicznej – obyczaj nakazuje zwrot branki, jednocześnie jednak równie uświęcona zasada zakazuje odebrania jej temu, komu przypadła w udziale. Tragizmu sytuacji przydają jeszcze dwie okoliczności – po pierwsze, Chryzejda jest łupem Agamemnona, a więc najwyżej postawionego w hierarchii achajskiej wodza, i po drugie, wszyscy wiedzą, że córka Chryzesa jest w posiadaniu władcy. Król zostaje więc postawiony w sytuacji bez wyjścia – z jednej strony jest świadomy kulturowego nakazu zwrotu branki, z drugiej jednak strony nie może sobie pozwolić na pozbawienie się swojego geras. I, co dla niego najgorsze – cała społeczność, której przewodzi, przygląda się zaistniałej sytuacji. Dlatego więc na prośbę Chryzesa Agememnon odpowiada (podaję w przekładzie Kazimiery Jeżewskiej):
Obym cię, starcze, nie zdybał przy wydrążonych okrętach
Błąkającego się teraz, czy później, gdybyś powrócił,
Wtedy cię berło i wieniec boga nie zdoła ocalić.
Córki ci twej nie uwolnię, starość ją raczej doścignie
W Argos, w mym domu rodzinnym, daleko od jej ojczyzny.
Tam przy warsztacie stać będzie tkackim i łoże me dzielić.
Precz więc, nie drażnij mnie dłużej, jeżeli zdrowy chcesz wrócić!
Godne zapamiętania jest to, że zwracając się do Chryzesa, Agamemnon mówi, iż prędzej uczyni z Chryzejdy niewolnicę (los branki wcale nie musiał być z góry określony jako beznadziejny), niż ją odda. Tak zaczyna się obrona autorytetu przez władcę. Obserwująca rozwój sytuacji społeczność otrzymuje komunikat: „mógłbym ci ją oddać, bo ona nic dla mnie nie znaczy, ale jestem tak potężny, że mogę robić, co chcę, i akurat nie mam ochoty ci jej zwracać”. Ni mniej, ni więcej.
Zachowując jedną zasadę, tę o niemożności zwrotu raz przyznanego geras, Agamemnon łamie inną, równorzędną regułę – lekceważy kapłańską prośbę, wspartą autorytetem boga i bogatym okupem. Obrażony i upokorzony Chryzes odchodzi z niczym, jednak robi jeszcze coś, i jest to w zasadzie jedyne, co jeszcze może zrobić: modli się do Apollona o zemstę na bezbożnych Grekach. Prosi boga o zesłanie zarazy na wojska Agamemnona i bóg, wzburzony zachowaniem Achajów, spełnia prośbę. Na Greków spada niszcząca zaraza i, jak czytamy, „ginęły całe narody”.
Kryzys musi być jakoś rozwiązany. Do społeczności zwraca się zatem Achilles – ktoś zresztą musiał to zrobić – i od razu zajmuje ściśle określoną pozycję w rozgrywce (bez mała na śmierć i życie), która zaraz rozegra się na oczach wspólnoty wojowników. Zarówno Achilles, jak i cała społeczność doskonale zdają sobie sprawę, co mogło być przyczyną boskiego gniewu – zaraza jest zawsze boską karą za jakąś niegodziwość, to przecież oczywiste! – sprawę przedstawia jednak bardzo dyplomatycznie:
Myślę, Atrydo, że teraz stąd cofnąć się już należy
oraz do domów powrócić, jeżeli umkniemy śmierci,
wojna pospołu z zarazą wyniszcza bowiem Achajów.
Ale spytajmy wpierw jeszcze kapłana albo wróżbitę,
albo tłumacza snów - bywa, że Dzeus sam wieszczy sen zsyła -
niechże nam powie, dlaczego dręczy nas Fojbos Apollon.
Czyżby za ślub niespełniony czy brak hekatomby się gniewał?
Może uczczony ofiarą z owiec wybranych i kozłów,
zechce łaskawie zagładę straszliwą od nas odwrócić.
Achilles nie wskazuje na winnego zaniedbania, które doprowadziło do katastrofy, ale, po pierwsze, mówi to, co wiedzą wszyscy: „ktoś zawinił”, a po drugie, nie chce sam wskazywać na Agamemnona (po prostu pokazowo udaje, że nie wie, kto jest winny), ale wywołuje do tablicy autorytet wieszcza, wróżbity, to znaczy kogoś, kto „wie, co było, co jest i (dlatego właśnie) co będzie”. Na prośbę odpowiada wieszcz Kalchas i jego słowa są niemal bezpośrednim wskazaniem sprawcy:
Miły Dzeusowi Achillu, kazałeś mi wytłumaczyć
gniew potężnego Apolla, co z dala trafia niechybnie.
Powiem ci to, a ty rozważ i daj mi swe przyrzeczenie,
że mi pomocy udzielisz słowami i ręką w potrzebie.
Mniemam ja bowiem, że wzbudzę gniew męża, co groźnie przewodzi
wszystkim Argiwom i skłania do posłuszeństwa Achajów.
Zawsze król bowiem góruje nad niższym od siebie człowiekiem,
nawet chociażby na razie swój gniew powściągnąć potrafił,
w złości trwać będzie i nadal, aż wreszcie zemsty dokona
w piersi ukrytej. Przyrzeknij, że wtedy będziesz mnie bronił.
Kalchas obawia się, że mówiąc prawdę, ściągnie na siebie gniew „męża, co groźnie przewodzi wszystkim Argiwom”. Zwróćmy uwagę, że już te słowa bezpośrednio wskazują na Agamemnona. O co więc dalej się spierać? Cała przyglądająca się zdarzeniom społeczność wie, kto jest winny, i sam Agamemnon jest świadomy, że to odrzucenie przez niego prośby Chryzesa ściągnęło na Greków zarazę. Spór będzie jednak trwał nadal. Dlaczego?
Sytuacja dzieje się, przypomnijmy, w shame culture, w „kulturze wstydu”. W kulturze tej winny jest nie ten, kto faktycznie popełnił jakiś zabroniony czyn, ale ten KOGO SPOŁECZNOŚĆ WSKAŻE JAKO WINNEGO. Dopóki więc zgromadzeni wojownicy nie wskażą na Agamemnona, dopóty – chociaż wszyscy, włącznie z królem, są świadomi jego winy – oficjalnie jest on niewinny. Skojarzenie ze współczesnym „domniemaniem niewinności” jest tu tylko pozorne. Tu nie chodzi o obiektywne wykazanie winy – tu wszyscy wiedzą, kto jest winny, i, tak jak Kalchas, nawet tego nie kryją – ale doprowadzenie do sytuacji, w której cała społeczność WYZNACZY winnego.
W tej kulturze wina moralna rozumiana jest jako coś niemal fizycznego, co można – dosłownie – „zdjąć” z kogoś i „nałożyć” na kogoś innego, czego najjaskrawszym przykładem jest znany w wielu kulturach rytuał „kozła ofiarnego” (pharmakos, scapegoat). Nałożenie czyjejś winy na wybranego człowieka czy zwierzę i następnie wygnanie go (wcześniej z pewnością również kogoś takiego po prostu zabijano) ściągało winę z całej społeczności dokładnie tak, jak ściąga się z głowy kapelusz.
Agamemnon nie jest zatem na straconej pozycji, ale w tym miejscu należy zwrócić uwagę na niemal niezauważalne przesunięcie, do którego właśnie dochodzi. Za chwilę Achilles będzie kłócił się z Agamemnonem o konieczność oddania Chryzejdy ojcu, jednak tak naprawdę spór dotyczy nie decyzji, która ma być podjęta, ale określenia się społeczności w chwili bieżącej. Jest to zatem spór o to, która z uświęconych obyczajem reguł ma zostać złamana, a która zachowana (wobec tragicznej sytuacji zarazy utrzymanie obu jest bowiem niemożliwe) i kto tak naprawdę jest najważniejszy, a więc „najlepszy” (aristos) z Achajów. Innymi słowy, Grecy mają odpowiedzieć sobie na pytanie „jacy jesteśmy”, a nie „co mamy zrobić”.
Wróćmy teraz do narracji pierwszej księgi. Na wątpliwości Kalchasa odpowiada Achilles i zapewnia mu ochronę, choćby nawet jako winnego miał wskazać samego Agamemnona. Po tych gwarancjach bezpieczeństwa ośmielony Kalchas mówi na głos to, co, przypomnijmy, wszyscy wiedzą od samego początku:
Bóg nie za ślub niespełniony i brak hekatomby się gniewa,
ale za swego kapłana; nie uczcił go Agamemnon:
córki mu nie chciał uwolnić i okup za nią odrzucił.
Za to z daleka godzący nas dręczy i będzie udręczał,
i od haniebnej zagłady Danajów wpierw nie wyzwoli,
aż bystrooką dziewczynę jej ojcu drogiemu oddamy
darmo, nie biorąc okupu, i hekatombę poślemy
świętą do Chryzy. Tym może zjednując go – przebłagamy.
Tym samym wieszcz nie tylko nazywa rzeczy po imieniu i oficjalnie wyjaśnia sytuację, ale wskazuje też na sposób rozwiązania kryzysu – Agamemnon musi oddać brankę. I tu właśnie rozpoczyna się tragizm w sensie ścisłym – Chryzejda stanowi geras Agamenona, a więc nie można mu jej po prostu odebrać. Sam władca jest tego świadomy. Jednocześnie jednak wie, że Kalchas ma rację. Jak zachowuje się w tej sytuacji bez wyjścia?
A wtedy z miejsca się podniósł
heros Atryda, szeroko władnący król Agamemnon.
Wstał zasępiony, krwią czarną w krąg opłynęło mu serce
gniewne straszliwie, a oczy - zda się - rzucały płomienie.
Spojrzał wpierw na Kalchasa złym okiem i tak powiedział:
"Nieszczęść wróżbito, dobrego nie obwieściłeś mi nigdy,
miłe to sercu twojemu, że tylko zło przepowiadasz,
ale pomyślnych słów dla mnie nie powiesz ani nie spełnisz.
Także i dziś, gdy tłumaczysz wyroki boskie Danajom.
Mówisz, że z - dala - godzący - Bóg za to zsyła nam klęski,
że ja za córkę Chryzesa okupu, choć był wspaniały,
przyjąć nie chciałem. To prawda, bo milej mi ją u siebie
w domu mieć, bowiem ją nawet nad Klytajmestrę przenoszę -
prawą małżonkę, bo nie jest przy porównaniu z nią gorsza
wzrostem, pięknością i sercem ani rąk swoich pracami.
Ale wbrew temu wszystkiemu ją oddam, gdy każe konieczność.
Wolę przy życiu zachować me wojsko, niżeli wytracić.
Jednak mi zaraz szykujcie dar inny, bym pośród Argiwów
nienagrodzony nie został sam tylko, bo to nie przystoi!
Wszyscy widzicie, że moja nagroda odchodzi gdzie indziej.
W tej wypowiedzi ujawnia się bez mała geniusz dyplomatyczny Agamemnona. Zwróćmy uwagę na dwie rzeczy: Agamemnon i cała społeczność wiedzą, że Kalchas mówi prawdę, nie można zatem po prostu powiedzieć „kłamiesz!”, albo „to nieprawda!”. Agamemnon przyjmuje zatem inną strategię; w ogóle nie dotyka kwestii prawdy, ale deprecjonuje Kalchasa i może przede wszystkim wskazuje na przyczyny nieprzychylnego dla siebie wyroku. Mówi, parafrazując: „ty zawsze wróżysz same nieszczęścia, jeszcze nigdy nie przepowiedziałeś mi niczego dobrego, więc nic dziwnego, że i tym razem wyrokujesz przeciwko mnie!”. Tym samym kwestia prawdy – nieprawdy zostaje zupełnie odsunięta na bok. I druga sztuczka – Agamemnon przyznaje się, że nie oddał Chryzejdy ojcu i powody swojej decyzji tłumaczy dokładnie odwrotnie, niż czynił to wobec Chryzesa – ojcu powiedział, że prędzej dosięgnie ją starość przy krosnach, a więc że jest warta tyle, co zwykła niewolnica. Teraz zaś, godząc się na jej zwrot, mówi coś dokładnie przeciwnego: „bowiem ją nawet nad Klytajmestrę przenoszę – prawą małżonkę, bo nie jest przy porównaniu z nią gorsza wzrostem, pięknością i sercem ani rąk swoich pracami”. Król nie ma sklerozy, doskonale pamięta, co wcześniej powiedział i doskonale wie, co mówi teraz. A teraz właśnie podkreśla wielkość straty, jaką musi ponieść. Zwróćmy uwagę na jeszcze jedno zdanie: „ją oddam, gdy każe konieczność. Wolę przy życiu zachować me wojsko, niźli wytracić”. Tak więc niemal niezauważalnie ze sprawcy nieszczęścia Agamemnon przedzierzga się w zbawcę! – „No dobra, poświęcę się dla was! Poniosę szkodę dla waszego dobra!”. Na koniec jednak nie zapomina o zasadzie geras: „Jednak mi zaraz szykujcie dar inny, bym pośród Argiwów / nienagrodzony nie został sam tylko, bo to nie przystoi! / Wszyscy widzicie, że moja nagroda odchodzi gdzie indziej”. I to jest istota problemu Agamemnona – skoro każdy, nawet okupujący niziny społeczne wojownik, dostał swoje geras raz na zawsze, to jak można odebrać geras najlepszemu z Achajów? Ale właśnie – geras, obojętnie komu przyznane, jest nienaruszalne i zasadę tę, w odpowiedzi na pogróżki Agamemnona, wyraża Achilles:
Możny Atrydo, ze wszystkich najbardziej zdobyczy chciwy!
Jakiż to dar wielkoduszni dziś mogą ci wręczyć Achaje?
Łupów leżących w zapasie, nam wspólnych nie posiadamy,
wzięte z miast niegdyś zdobytych zostały porozdzielane,
wszakże nie godzi się działów od wojska zażądać powtórnie.
Przyznana królowi rekompensata musiałaby się wiązać z powtórnym złamaniem świętej zasady – żeby wynagrodzić Agamemnona, trzeba by odebrać komuś jego geras. Dlaczego jednak Agamemnon koniecznie domaga się wynagrodzenia straty? Możemy przypuszczać, że z dotychczasowych łupów to właśnie jemu, jako wodzowi, przypadło najwięcej. W jego namiocie jest gęsto od branek i innych dóbr, oddając Chryzejdę król z pewnością nie zbiednieje. Chodzi więc o co innego – o autorytet władcy. I jest to autorytet rozumiany na sposób mafijny: „Okej, zabrali mi tylko trochę, ale jeśli teraz pozwolę, by na oczach wszystkich ktoś mi coś zabrał, choćby i coś nieznacznego, to potem znajdą się inni, którzy też będą chcieli mi coś zabrać. Jak każdy weźmie z mojego po trochę, to w końcu zostanę z niczym”. Jest zatem tylko jednak możliwość, jaką ma achajski capo di tutti capi: trzeba przykładnie, publicznie, czyli na oczach wszystkich podwładnych, powetować sobie stratę. Najlepiej kosztem któregoś z najlepszych i najwyżej postawionych wojowników. I to właśnie robi Agamemnon:
Mimo że jesteś tak dzielny, do bogów podobny Achillu,
pomysł mnie twój nie oszuka, nie ugnie i nie nakłoni.
Chciałbyś zachować nagrodę, gdy ja z pustymi rękami
nędznie mam w tyle pozostać?! Każesz Chryzejdę mi zwrócić?!
Muszą nagrodę mi zaraz dać wielkoduszni Achaje,
miłą dla serca mojego i tyleż wartą, co tamta.
Jeśli zaś jej nie dostanę, sam uprowadzić potrafię
z twojej zdobyczy lub z łupu Ajasa czy Odyseusza
godną nagrodę. Poruszy się żółć w tym, którego odwiedzę.
Achilles od razu rozumie, co insynuuje Agamemnon: to nie byle komu odbierze on geras, ale właśnie jemu samemu, pretendującemu do statusu „najlepszego z Achajów”. Achilles wie, że jedyną obroną przed takim krzywdzącym działaniem jest przypomnienie nienaruszalnej (w teorii) zasady podziału łupów:
Ach ty, bezwstydny, myślący jedynie o własnej korzyści!
Który z Achajów rozkazów twych dobrowolnie usłucha,
w drogę wyruszy lub zechce w bitwie na wroga uderzyć?!
Przecież i ja nie dla Trojan dzielnie walczących włóczniami
tutaj przybyłem wojować. Oni mi nie są nic winni.
Nigdy mi bowiem stad bydła nie zagrabili czy koni,
ani we Ftyi bogatej w mężów walecznych i w plony
nie poniszczyli zasiewów - bo w moim kraju są liczne
góry cieniste i morza spienione, falą huczące -
ale wraz z tobą, zuchwalcze, dla twojej uciechy idziemy
za Menelaja cześć walczyć i twoją cześć, psie bezwstydny,
przeciw Trojanom. Lecz o to ani dbasz, ani się troszczysz.
Grozisz mi dziś, że nagrodę moją dla siebie zabierzesz,
w trudach tak licznych zdobytą i przez Achajów przyznaną.
Przecież nie miałem zdobyczy takiej jak ty, gdy Achaje
ludny gród jakiś trojański zdobywszy, doszczętnie burzyli,
chociaż w gwałtownych zmaganiach bitewnych najwięcej zdziałały
czyny rąk moich. Ty później, podczas podziału zdobyczy
brałeś największą nagrodę, a ja z niewielką, lecz miłą
szedłem do swoich okrętów, nadmiernie bitwą strudzony.
Teraz powracam do Ftyi, bo dla mnie to korzystniejsze
wraz z okrętami o rufach wygiętych do domu powrócić,
niźli tu piętrzyć dla ciebie bogactwa - a być pohańbionym.
Tutaj również Achilles wykonuje retorycznego fikołka – „przecież ja nie walczę dla łupów! To ty jesteś chciwy!”. Jednocześnie jednak ostatecznie stawia zasadę nienaruszalności geras na ostrzu noża: „jak chcesz mi odebrać moje geras, to ja kończę tę zabawę i wracam do domu”. Nie chodzi więc o majątek; pozbawiony geras Achilles nie będzie biedniejszy – będzie „pohańbiony”. A na to nie może sobie pozwolić.
Agamemnon wie, że bez Achillesa zdobycie Troi może okazać się niemożliwe, będzie jednak do końca bronił swojego autorytetu. Na groźbę Achillesa odpowiada:
Zmykaj więc, jeśli do tego nakłania cię serce! Nie będę
prosił, ażebyś pozostał. Są jeszcze inni koło mnie,
którzy mi cześć okazują. Jest Dzeus, doradca najlepszy.
Jesteś wśród mężów szlachetnych najbardziej mi nienawistny.
Zawsze ci bowiem niezgoda jest miła, rozterka i wojna.
Jeśli górujesz potęgą, to bóg cię tą mocą obdarzył.
Więc z okrętami do domu płyń, biorąc swych towarzyszy,
rządź Myrmidonów narodem, jak chcesz, ja nie dbam o ciebie
ani mnie gniew twój przejmuje i zapowiadam ci jeszcze:
kiedy mi Fojbos Apollon teraz odbiera Chryzejdę,
razem ją z towarzyszami moimi na własnym okręcie
muszę odesłać, lecz wezmę Bryzejdę o twarzy uroczej
z twego namiotu dla siebie - nagrodę twoją - byś wiedział,
żem znakomitszy od ciebie, i aby lękali się inni
głosić, że mnie dorównują, i twarzą w twarz ze mną stawać.
„Nie chcesz walczyć z nami, to spadaj. Poradzimy sobie bez ciebie” – mówi Agamemnon. A następnie wykłada na stół już wszystkie karty – „zabiorę ci twoją brankę Bryzejdę, twoje geras, żebyś wiedział, że jestem do ciebie lepszy i przede wszystkim, żeby wszyscy inni o tym wiedzieli”. I o to właśnie, od samego początku, toczy się ta gra. Nie o to, co należy zrobić – oddać Chryzejdę czy nie, bo wiadomo, że trzeba ją oddać – ale o to, kogo społeczność uzna za „najlepszego z Achajów”.
Ten pat można teraz rozwiązać tylko w jeden sposób – przemocą. I Achilles chwyta za miecz i niemal rzuca się na Agamemnona, ale wówczas u boku herosa pojawia się bogini Atena i powstrzymuje go od rękoczynu. W zamian pozwala Achillesowi „zelżyć” Agamemnona (czyli ekwiwalentem przemocy fizycznej staje się hejt). Achilles jest posłuszny bogini, chowa miecz, obrzuca obelgami Agamemnona i składa uroczystą przysięgę o odstąpieniu od walki:
To ci oświadczam i słowa te wielką potwierdzam przysięgą:
oto się klnę na to berło, które gałęzi i liści
nigdy nie wyda, od chwili gdy w górach pień opuściło,
i nie rozkwitnie, bo ostrym zeń wkoło spiżem odarto
liście i korę, a teraz je dzierżą synowie Achajów
w dłoniach swych jako sędziowie, którzy opiekę nad prawem
mają przez Dzeusa zleconą; a wielka to będzie przysięga -
przyjdzie czas, gdy obecności Achilla synowie Achajów
wszyscy zapragną. Nie zdołasz im pomóc, bezsilny, zgryziony,
w chwili, gdy mężów tak wielu z rąk krwawych Hektora zabójcy
padnie, konając. Ty wtedy rozdzierać będziesz swą duszę
z gniewu, żeś czci nie okazał najdzielniejszemu z Achajów.
Teraz można by oczekiwać riposty Agamemnona, jednak dalszą pyskówkę przerywa Nestor. W kulturze oralnej nie można sprawdzić reguł postępowania w kodeksie albo konstytucji, nie ma zbioru spisanych praw. Dlatego prawo, obyczaj porządkujący życie społeczne musi być nieustannie odtwarzany – Eric Havelock w Przedmowie do Platona przekonuje, że właśnie po to istniała poezja epicka, taka jak np. Iliada – i wypowiedź Nestora jest tyleż osadzoną w narracji kwestią jednej z postaci, ile właśnie okazją do powtórzenia reguł, rządzących życiem społecznym. Nestor mówi:
Ani więc ty, choć tak możny, nie żądaj od niego dziewczyny,
zostaw ją - wcześniej otrzymał ten dar od synów Achajów,
ani ty, synu Peleusa, nie wszczynaj waśni z królami,
przeciwstawiając się gwałtem. W czci bowiem nie jest mu równy
żaden król berło dzierżący. Sam Dzeus go sławą obdarzył.
Wprawdzie ty jesteś potężny, zrodziła cię matka - bogini,
lecz potężniejszy jest tamten - panuje nad liczniejszymi.
Ty zaś pohamuj zajadłość, Atrydo. Ja o to cię proszę:
gniew na Achilla powściągnij, bo on dla wszystkich Achajów
jest najpewniejszą obroną w zmaganiach wojny okrutnej.
Nestor przypomina, jak urządzone jest społeczeństwo. Upomina Agamemnona, by nie odbierał Achillesowi jego geras, Achillesowi zaś przypomina o panującej hierarchii. „Chociaż masz rację, Achillesie, nie kłóć się z królem.” Dlaczego? „Bo król jest królem. Po prostu.”, chciałoby się powiedzieć. Władza Agamemnona ma podwójną sankcję – po pierwsze, pochodzi od Dzeusa, a po drugie (i po prawdzie – ważniejsze) panuje on nad liczniejszymi. Nestor wskazuje więc idealny model społeczny – zasada geras musi pozostać nienaruszona (w odniesieniu do Bryzejdy, w przypadku córki Chryzesa w grę wchodzi wyższa racja), a nawet jeśli zostanie naruszona przez króla, to nie wolno mu się przeciwstawić.
Po wypowiedzi Nestora Achilles z Agamemnonem jeszcze raz wymieniają się wyzwiskami i pogróżkami, ale już tylko po to, żeby z zaistniałej sytuacji wyjść z twarzą. Achilles między słowami przystaje (to znaczy rezygnuje z czynnej obrony Bryzejdy) na przemocowe odebranie swojego geras, jednocześnie odgraża się, że jeśli król zechce zabrać coś jeszcze, to wówczas już na pewno dojdzie do rękoczynów.
I dopiero wówczas dochodzi do tego, o czym od początku było wiadomo, że dojść musi: Agamemnon odsyła Chryzejdę do ojca, wraz z hekatombą przebłagalną dla znieważonego Apollona. Później oczywiście, jak wiemy, odbiera Achillesowi jego brankę Bryzejdę i to ten gwałt na honorze Achillesa wyzwala jego gniew – menis – który jest właściwym tematem Iliady („Gniew, opiewaj, bogini…”).
Jeszcze raz należy przypomnieć, że cały ten cyrk rozgrywał się na oczach całej społeczności. Zadaniem zwaśnionych stron nie było zatem przekonanie siebie nawzajem do swoich racji, ale przekonanie do nich przyglądającej się wymianie zdań społeczności. Agamemnon nie zwracał się tak naprawdę do Chryzesa czy Kalchasa, ale mówiąc do nich to, co mówił, demonstrował swoją wyższość nad Achillesem i w zasadzie nad wszystkimi Grekami. Achilles nie bronił Bryzejdy dla samej Bryzejdy, ale bronił swojego honoru i swojej pozycji w oczach społeczności. Nie wiemy, co działoby się dalej, gdyby uświęconego tradycją kanonu postępowania nie przypomniał – publicznie! – Nestor.
Należy również pamiętać, że społeczność tak naprawdę nie miała podjąć decyzji co do postępowania w przyszłości – oddać / nie oddać – ale swoją postawą, w tym przypadku milczącą akceptacją słów Nestora, zmodyfikowanych jednak o uparte dążenie do zademonstrowania swojej wyższości przez Agamemnona – określić się wobec aktualnej sytuacji, albo nawet określić aktualną sytuację (bez „się”). Przyznać, kto jest tu najważniejszy i czyje racje, nawet jeśli stoją one w sprzeczności z panującymi zasadami, mają być na wierzchu. I w tej sytuacji prawda, fakty, słuszność racji, mają znaczenie w najlepszym przypadku drugorzędne. To archaiczne, Homerowe referendum polegało w zasadzie na odpowiedzi na jedno pytanie: „jacy jesteśmy?”.
I jeśli z tej, oczywiście bardzo odległej, perspektywy, spojrzeć na tę ociekającą krwią niewinnych (bowiem polsko-białoruskie pogranicze jest już czerwone od krwi, a każda kropla, jaka spadła na polską ziemię, obciąża tylko i wyłącznie polskie sumienia) grę w referendum, jakie ma towarzyszyć październikowym wyborom parlamentarnym, to może uda się dostrzec to zakamuflowane, niewyrażone wprost pytanie, które moim zdaniem jest tak naprawdę jedynym pytaniem, które zadaje nam rządząca quasidyktaturka, a na które odpowiedzią może być już sam udział w tej farsie. Pytanie to brzmi: „Jacy jesteśmy?”. Tu i teraz.
Nie ma dziś ważniejszego pytania.