Jędrzej Soliński 7-1-2024
Niemal siedem lat temu, na początku roku 2017 miał ukazać się 23 (104) numer już wówczas trochę zapomnianego -
a teraz już najprawdopodobniej bezpowrotnie zamkniętego - kwartalnika "Metafora". Numer ten powierzył mi Ś. P. Mieczysław Mączka, wydawca mojego (równie zapomnianego) "O Wschodzie". Zupełnie nie wiedziałem, od czego zacząć, więc zacząłem od rzeczy niemożliwej - o przesłanie wiersza do "Metafory" poprosiłem Urszulę Kozioł.
Znaliśmy się od niespełna roku, a była to wówczas znajomość dość szorstka, ponieważ rozpoczęła się od mojego telefonu i nieco bezczelnej prośby o publikację tekstu bez kolejki w Miesięczniku "Odra", w którym od niepamiętnych czasów redagowała dział literacki. Na szczęście nie mojego - chodziło o naszego ukraińskiego, jak się później okazało - przyjaciela, Andrzeja Sharana. Niemniej głos znikąd, domagający się czegoś, na co taki, dajmy na to, Różewicz albo inna Szymborska, musieli swoje odczekać, musiał panią Urszulę zirytować.
Kiedy z kolei zadzwoniłem z prośbą o przesłanie wiersza do publikacji w "Metaforze", zostałem wcale niepoetyckim językiem sprowadzony na ziemię, że co ja sobie wyobrażam, dzwonić w tak błahej sprawie w trakcie popołudniowej drzemki. Nieświadom ciężaru swojej przewiny spróbowałem szczęścia innym razem o innej porze, i tym razem w naszej rozmowie było już nieco mniej (skądinąd słusznej) irytacji,
a przede wszystkim było w niej coś, na co, szczerze mówiąc, tak naprawdę nie liczyłem - bezwartunkowa zgoda.
I tak, po partyzancku, do redagowanego na domowym komputerze bez działających klawiszy "A" i "1" (tak, musiałem się tłumaczyć podczas korekty, dlaczego jeden z autorów urodził się w roku 992, i co to za piękne imię "Urszul") spłynął jeden z najpiękniejszych
i najbardziej wstrząsających wierszy, jaki został napisany w języku polskim w ostatnich dekadach.
Chodzi o poemat "Skrajem zmierzchu", który trafił w końcu do znakomitego tomu "Znikopis" (Wydawnictwo Literackie, 2019). Zaczyna się on od znanego od czasu "Klangoru" (2014) lamentu, z tym że nie jest to już (albo nie tylko) lament po śmierci ukochanego, ale przede wszystkim wołanie kogoś, kto staje na progu nicości ze świadomością liminalności doświadczanego momentu. I to niezwykłe, świadomie przeżywane doświadczenie zostaje poddane interpretacji, to znaczy Poetka szuka w nim jakiegoś sensu i sens ten znajduje -
jak czytamy na koniec:
Ten paralelny świat najwyraźniej
chce mnie oswoić ze sobą
pobudzić ciekawość
choć zarazem napełnia drżeniem
bo trudno mi się uładzić ze słowem
mocno stropionym stanem mojej duszy
która niepostrzeżenie już ze mnie uchodzi
w przepastne oddale
które nie mają ani strony prawej
ani lewej
ani góry ani dołu
ani środka ani brzegu
i są absolutnie
nieodwołalnie niepojmowalne.
Wstrząsające doświadczenie "paralelnego świata", w który osuwa się dusza Poetki, omawiałem na łamach portalu Więź.pl:
Porażające doświadczenie osunięcia się w pozbawione punktów odniesienia i niepoddające się rozpoznaniu przez ludzkie zmysły „przepastne oddale” zaskakująco – albo, jak kto woli, przerażająco – koresponduje z literacką wizją nieco zapomnianego Leonida Andrejewa. W wizji tej w oczach biblijnego Łazarza po powrocie z zaświatów pozostał cień „niepojętego Tam”. Jedno spojrzenie wskrzeszonego wystarczało, by to, co żywe i piękne, zamienić w przerażające… no, właśnie,
w co?
Jednak to dopiero dziś - po lekturze wydanych później "Momentów" (2022) oraz najnowszego "Raptularza" (2023) - poemat "Skrajem zmierzchu", a przede wszystkim jego zacytowane powyżej zakończenie z frazą Ten paralelny świat najwyraźniej / chce mnie oswoić ze sobą... można uznać za tekst programowy dla późnej twórczości (począwszy od "Znikopisu") wrocławskiej Poetki.
Najnowsza książka poetycka Urszuli Kozioł to nie tylko, co oczywiste w Jej przypadku - jednowymiarowa poetycka wypowiedź, determinowana jakimś wyrażonym we wcześniejszym tomie założeniem. Bynajmniej. "Raptularz" (Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023) to również powracający, spazmatyczny krzyk cierpiącej duszy, osamotnionej po nagłym odejściu ukochanego, jak w "Złudzeniu optycznym":
Nie wiem kiedy z rąk
zniknęły mi linie papilarne
natomiast wiem że moja płeć umarła
w tym samym momencie
w którym ukochany
na wieki wieków zamknął oczy
dziesiątego maja dwa tysiące dziesiątego roku
nad ranem
od wtedy moje pragnienie pokochania kogoś zamarło
mój czas stanął w miejscu
wskazówki zegara znieruchomiały
żadna z nich
nie przesunęła się ani o milimetr
[...]
Nie mniej wstrząsający jest wiersz "Szczęście / Nieszczęście", w którym Poetka odwraca znaczenia i przewrotnie zaczyna od deklaracji, że Najszczęśliwszą miłością / jest miłość nieszczęśliwa, bo to ona - obłaskawiona przez ckliwą lirykę, upupiona przez prozaiczny romantyzm - jest niegroźna, tylko na twym losie układa się / zdobną bombonierką. Natomiast jej lustrzane odbicie, miłość szczęśliwa... no właśnie:
podczas gdy miłość szczęśliwa
trafiona nagłym grotem śmierci
ogałaca cię
skacze w przepaść bez dna
w rozpacz
w stan bez przyszłości
taka miłość, jej utrata
jest jak tsunami
przemienia cię w słup lodu
już nie żyjesz
tylko zdaje ci się, że żyjesz
a nieistniejące staje ci butem w gardle
Mimo to rozpacz za ukochanym, choć tak dojmująca, jest (tylko? aż?) częścią losu osamotnionej, zagubionej duszy, mierzącej się
z nieuchronnie nadciągajacą nicością. I to jest melodia, nucona od "Skrajem zmierzchu", na którą Urszula Kozioł napisała "Raptularz".
To właśnie wiersze takie jak "Bez zasięgu", w którym woła nie mam gdzie zostać / podziewam się spadając / w NIC, albo choćby nieuchronnie wywołująca dreszcze skarga: Kto przeprowadzi mnie przez lód / i nocą ujmie mnie za rękę ... kto przeprowadzi mnie przez lód / na drugą / ciemną świata stronę ("Nagle powiało na mnie chłodem") stanowią najcenniejszą, najbardziej liryczną i zarazem najtragiczniejszą pieśń żegnającej się ze światem (w każdym razie - z tym światem) Poetki. To na tę oś nawinięte zostały inne, nie mniej piękne, wiersze. Będzie w nich lament zamęczonej przez człowieka przyrody i zarazem podziw dla niej. Będą tam refleksje metapoetyckie, wspomnienia dni jasnych i ciemnych, pogód i burz, a także wiersze sprzed wielu, wielu lat, porażające swą świeżością i aktualnością. Będą tam również poetyckie rarytasy, frazy-perły, jak choćby oni mówią / że mnie się trzęsą ręce / ale to trzęsą się myśli i wiele, wiele więcej.
Bo to wszystko, co składa się na lirykę Urszuli Kozioł, jest materią życia, doświadczaną w dwój- albo i trójnasób w tym szczególnym, nieosiągalnym przez większość z nas momencie, w którym paralelny świat chce nas oswoić ze sobą. Warto się na tę chwilę przygotować,
a trudno sobie wyobrazić lepszą możliwość, niż obcowanie z wielką poezją Urszuli Kozioł - tym bardziej, że, jak czytamy na przedostatniej stronie: ...to mój list / ostatni list / więcej listów nie będzie....