Ryszard Grzywacz
O „Wielorybie” w reżyserii Darren’a Aronofsky’ego
Znam gorycz i zawody, wiem, co ból i troska,
Złuda miłości, zwątpień mrok, tęsknot rozbicia,
A jednak śpiewać będę wam pochwałę życia.
Leopold Staff, „Przedśpiew”
Najkrócej o „Wielorybie” można by napisać tak: Derren Aronofsky sfilmował „Przedśpiew” Leopolda Staffa. 10 gwiazdek.
Wzruszenie i prawda, którą przypomina nam… co ja tu gadam – po prostu katharsis, które funduje nam duet Aronofsky/Hunter (autor scenariusza i dramatu) wymaga jednak zdjęcia czapki słów… . Piszę te słowa i wiem, że na jednym ramieniu siedzi mi Bergman, a na drugim Camus. Tak, Aronofsky znów każe nam zejść do Tartaru. To piekło jednak to niewielkie mieszkanie wielkiego w sensie dosłownym Charlie’go, nauczyciela literatury. Charlie jest otyły do granic możliwości. Akcja filmu nie opuszcza jego mieszkania, przez które, niczym w „Kartotece” Różewicza, przewija się całe jego, dodajmy, nie spojlerując, nieudane, życie. To związana z nim przeszłością Liz (w tej roli Hong Chau), przypadkowy fałszywy misjonasz i … jego – Charlie’go – córka (Sadie Sink).
Niesamowita otyłość głównego bohatera jest tu tylko pretekstem, wymówką (jakże aktorsko wspaniałą!) do skupienia kamery na twarzy Brendana Fraser’a – Charlie’go. Dwie godziny eksplorowania piekła egzystencji w ciasnych kadrach twarzy/pokoju – to jest jedno z tych nielicznych arcydzieł, w których nie da się rozróżnić formy od treści. Nie mam pojęcia, w którym kręgu piekła jesteśmy (na pewno gdzieś bardzo nisko), ale na bramie piekła Aronofskiego/Huntera nie ma napisu „Porzućcie wszelką nadzieję wy którzy tu wchodzicie”.
Każdy wchodzi do tego piekła, a więc jak można zrezygnować z nadziei?! „Wieloryb” przewraca na lewą stronę Dantego i jego - dantejskie, piekielne sceny udręczenia wszystkich i wszystkim mają swój koniec w drugim człowieku. „Trzeba wyobrazić sobie Syzyfa szczęśliwym” – Aronofsky nam go pokazuje. Nie wiem jednak czy wszyscy go zobaczą – nie ma widza, który wychodzi z kina z suchymi oczami.
Film, poprzez swoją kameralność, jest niezwykle teatralny (scenariusz powstał na podstawie sztuki teatralnej Huntera). Jesteśmy więc niezwykle blisko postaci. Mamy tu przede wszystkim arcymistrzowskie trio Fraser/Sink/Chau. Myślę, że mógłby powstać niejeden esej o aktorstwie każdego z tych aktorów. Fraser trzyma cały obraz twarzą i emocjami. Sink – Ellie (córka) jest najautentyczniejszą nastolatką w historii kina. Rozsadza ekran nienawiścią i frenetycznym, absurdalnym, ale najprawdziwszym buntem wobec absurdu istnienia. No i kochana Liz – Chau…
„I pochwalam tajń życia w pieśni i w milczeniu,
pogodny mądrym smutkiem i wprawny w cierpieniu”.
Aronofsky czytał Staffa. Na pewno! Na 100%!
"Wieloryb"
The Whale