Ryszard Grzywacz 18-05-2025
Szkatułka. Matrioszka. Baba w babie. Początek: pierwsza baba jest w postaci Coatzee’go, granego przez Mariusza Bonaszewskiego. Ale później postacie tworzą postacie – postać stworzona – Costello tworzy następne światy... Gdzie są granice kreacji? „Elizabet Costello” to taki „Rękopis znaleziony w Saragossie” anno domini 2025. Dotychczas Warlikowski zajmował się egzystencją, pragnieniami, niespełnialnością, relacjami. I kończył za każdym razem świat.
Tym razem jest inaczej, Jakby wolał być pisarzem. Interesują go wątki autotematyczne. Twórczość i autonomia tejże twórczości. Metatekst. Znamienne, że ostatnie porywające słowa wypowiada Elizabeth Costello (w ostatnim najgenialniejszym wcieleniu Mai Komorowskiej) a nie Coatzee. A jakże ta Komorowska wchodzi na scenę!! Całe roczniki szkół teatralnych powinny przyjeżdżać i studiować etiudę „Komorowska wchodzi na scenę”. Wszyscy widzowie (wszyscy!) na wejście Komorowskiej przesunęli się na siedzeniach do przodu i pochylili. Taki balet na widowni. Absolutnie niesamowite. Nie. Nie ma już takich aktorów – jakimż jestem szczęściarzem, że mogłem oglądać boginię sceny, legendę i historię polskiej sztuki w tak świetnej kondycji! Ta reakcja publiczności na fotelach w Nowym, reakcja mimowolna, organiczna - na zachwyt i oczekiwanie estetyczne – czyż to nie są rejestry „Katharsis”?
Zarzucają Warlikowskiemu, że ominął tematykę wojny, Ukrainy, kobiet… A mnie się wydaje, że nie mógł sięgać po aktualności, skoro postanowił być pisarzem. Któraś z Costello zastanawia się głośno na scenie jak można przełożyć słowa na obraz. Sztuka wyrosła Warlikowskiemu ponad życie i nawet wojna w Ukrainie nie jest istotna wobec wyborów artystycznych i rozkmin egzystencjalnych. Nie marnuje, słowem, Krzysztof Warlikowski, czasu na rzeczy oczywiste. Przecież doskonale wiemy jakie ma zdanie na tematy gorące. Dokonania jego teatru na Madalińskiego (choćby spektakle Magdy Szpecht! – moje dziecko!!!) mówią wszystko. Może więc szef pierwszej sceny w Polsce pozwolić sobie na komfort estetyzowania czy nawet przeestetyzowania, w czym patrona znajduje w twórczości Jarosława Iwaszkiewicza…
Przedstawienie Warlikowskiego jest więc absolutną „ucztą Babette” jeśli chodzi o wrażenia estetyczne. Są tacy (Tomek Jękot czy Łukasz Maciejewski) którzy zarzucają Warlikowskiemu wciąż te same dekoracje, wciąż te same motywy, aktorów…. Zwłaszcza w jego pracach polskich w Nowym właśnie. No ale w „Elizabeth Costello” ta scenografia (znów podobna do poprzednich - Małgorzata Szczęśniak) jest arcydziełem. A to za sprawą projekcji. To specjalność tego teatru – projekcje na żywo. Oglądamy tę samą scenę z kilku perspektyw – wyświetlana jest niejako „z boku” na horyzoncie, który stanowi ściana pokoju/miejsca akcji… Widz ma pełny komfort – widzi sceny z kilku perspektyw. Co więcej, widzi zbliżenia (Komorowska – Poniedziałek w finale!).
Mam jednak wrażenie (a jestem od lat fanem wielkim teatru Warlikowskiego), że ten metatekstowy, dekonstrukcyjny ton „Elizabeth…” nie bardzo służy Warlikowskiemu. Przypomina się tu przykurzona nieco już twórczość niegdyś bardzo modnego Nabokowa, który uwielbiał metazabawy, metakonstrukcje, grę z czytelnikiem w poziomy fikcji i zmyślenia oraz prawdy.
Krum, Wyjeżdżamy, Appolonia, Odyseja, Francuzi – to spektakle, które kończyły świat. Elizabet Costello to krok w inną stronę, książę teatru polskiego, chyba powiedział już wszystko co najważniejsze i teraz, jak każdy wielki artysta, ucieka w metatematy, granice wolności tworzenia, autonomii sztuki, formy, statusu ontologicznego postaci literackiej/teatralnej...
Choć puenta - życzenie „Elizabeth…” ze zbliżeniem na twarz arcyKomorowskiej po staremu bierze widza za mordę i rzuca o ziemię.
I dobrze. Jakiekolwiek zabawy estetyczne i filozoficzne wymyślimy, ostatecznie pozostajemy z reflektorem zapalonym prosto w twarz i niewiedzą co za tym światłem jest. „Bo to był głos i tylko głos i nic nie było, oprócz głosu” – rzekłby tu Leśmian…
Trudno sobie wyobrazić co dalej w Nowym z teatrem mistrza Warlikowskiego. Ja mu ufam. Wierzę w niego. Wierzę, że wciąż ma mnóstwo do powiedzenia i jeszcze więcej powodów do zaskakiwania swoją, okazuje się wciąż poszukującą, estetyką i wrażliwością.
Cielecka, Ostaszewska, Gelner, Hajewska – Krzysztofik, Chyra, Dałkowska, Poniedziałek, Popławska – trzon Nowego – zestaw mistrzowski, któremu nie przeszkadza granie w serialach – wracają do swojej zajezdni tramwajowej jak do matecznika sztuki. To kolejne wcielenia Costello. W Nowym nie ma, chciałoby się rzec, aktorstwa - te nazwiska są trwającymi w światach scenicznych postaciami, nie mają żyć prywatnych. Jedziemy co kilkanaście miesięcy na Madalińskiego a oni czekają od ostatniego razu w tych niemal samych rolach i opowiadają dalej historię zawodów życiowych i niespełnionych ambicji artystycznych. W tej samej estetyce. Bo czego byś chciał Tomku Jękocie, Łukaszu Maciejewski – żeby Warlikowski wystawił Dell’arte? Żeby sam się zdradził? Niemożliwe.
Śni mi się twarz Komorowskiej zapatrzona niewidzącymi oczami w „tamtą stronę”…
Nowy Teatr
ul. Madalińskiego 10/16
02-513 Warszawa
Reżyseria: Krzysztof Warlikowski
Scenografia, kostiumy: Małgorzata Szczęśniak
Reżyseria świateł: Felice Ross
Scenariusz na podstawie utworów J.M. Coetzeego: Elizabeth Costello, Powolny człowiek, Moral Tales: Krzysztof Warlikowski, Piotr Gruszczyński
Współpraca: Łukasz Chotkowski, Mateusz Górniak, Anna Lewandowska
Dramaturgia: Piotr Gruszczyński
Współpraca artystyczna: Claude Bardouil
Muzyka: Paweł Mykietyn
Wideo i animacja: Kamil Polak
Charakteryzacja: Monika Kaleta
Obsada: Mariusz Bonaszewski, Magdalena Cielecka/Jaśmina Polak, Andrzej Chyra, Ewa Dałkowska, Bartosz Gelner/Piotr Polak, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Jadwiga Jankowska-Cieślak/Ewa Błaszczyk, Maja Komorowska, Hiroaki Murakami, Maja Ostaszewska, Ewelina Pankowska, Jacek Poniedziałek/Piotr Polak, Magdalena Popławska oraz zespół teatru.
Premiera: 11 kwietnia 2024